Wewnętrzna siła kobiet sprawia, że po nieprzespanej nocy przyklejamy uśmiech i stawiamy się w gotowości, by sprostać wyzwaniom życia.
Lato i czas wakacjii to radość, wyjazdy, zasłużony wypoczynek, wypełnianie dzieciom wolnego czasu i zastrzyk pozytywnej energii. I tak właśnie powinno być. Kłopoty i bolączki zamknęliśmy na klucz – na razie. Po wakacjach zabierzemy się za ich rozwiązywanie.
Wiadomość, która przywołuje wspomnienia.
Właśnie dostałam wiadomość od Leny – Ukrainki, którą poznałam w kwietniu w Warszawie.Zaprzyjaźniłyśmy się. W swojej wiadomości Lena pisze o planach emigracji. Kocha swój kraj, ale przedłużająca sie wojna i niepewność zmuszają ją do szukania bezpiecznego miejsca i przyszłości dla rodziny, a przede wszystkim – jak pisze – dla jej dorastających dzieci. Wiadomość Leny ożywiła wspomnienia z początków mojej emigracji, która wiodła przez obóz dla uchodźców w Traiskirchen, w Austrii. Tak, obóz dla uchodżców, przez który przeszłam pod koniec lat 80-tych.
Choć nie znam Twojej historii, domyślam się, że masz sporo do opowiedzenia.
Przeżycia i sytuacje z którymi – pomimo trudności – poradziłaś sobie. Poradziłaś sobie tak, jak umiałaś najlepiej, choć nie było łatwo. Bo w każdej z nas drzemie wewnętrzna siła, która chroni przed niebezpieczeństwem. W dzień walczymy jak lwice, w nocy płaczemy w poduszkę.
„Ludzie zawsze wyruszają. Zawsze. Wierzą, że potrafią urządzić życie lepiej niż w domu.”
~ Orson Scott Card
Różnica między moją sytuacją – z początku drogi emigracyjnej – a sytuacją kobiet z Ukrainy i innych krajów, w których toczy się wojna – jest zasadnicza.
Wyjazd z Polski pod koniec lat 80-tych – w większości przypadków – podyktowany był względami ekonomicznymi. Polska była krajem względnie bezpiecznym, suwerennym. Tak jak dziś Polska, tak wtedy Austria, była „przejściowym” domem dla uchodźców, którzy bagaż całego wcześniejszego życia zamknęli w jednej walizce. Ja byłam osobą bardzo młodą, i nie do końca zdawałam sobie sprawyę z konsekwencji podjętej decyzji. Bardziej kierowała mną chęć poznania świata, a najbardziej – serce 🙂
Pomimo tego, że minęły dekady, ja wciąż pamiętam bramę obozu dla uchodźców w Traiskirchen, w Austrii.
Zapada zmrok, pada deszcz a ja stoję pod dużym drzewem i płaczę. Strach, wstyd, bezsilność – eksplozja emocji kroplami łez spływa po policzkach. Pytanie „Co ty tutaj robisz?” jak mantra wybrzmiewa w mojej głowie. Wracaj do Polski, tam twoje miejsce, twoja rodzina, twój dom…Pamiętam, że w tamtej chwili oddałabym wszystko, by wrócić. Jednak jeszcze wtedy Nie potrafiłam słuchać własnego głosu. Byłam grzeczna dziewczynką, potulną – jak mądrze i trafnie nazwała ten typ Natalia De Barbaro w swojej książce „Czuła przewodniczka”.
Robiłam wszystko, żeby zadowolić innych, bo wszyscy byli ważniejsi niż ja sama.
Miotała mną złość, żal, tęsknota, wstyd, smutek, taki tygiel mieszanki emocji, którym przewodził strach. Strach przed nieznanym. Decyzję podjął za mnie ktoś inny – przekroczyliśmy bramę obozu. Teraz wydaje mi się to zabawne, ale wtedy nie było mi do śmiechu, gdy policjant spoglądając na nas i nasze walizki rzucił „Es ist kein hotel” (to nie jest hotel).
Obóz dla uchodźców.
Pamiętam, dwa tygodnie spędzone na kwarantannie w budynku, z którego wyjście wiązało się z natychmiastowym powrotem do Polski. Obóz wspominam jako lekcję życia i pokory. Czułam się, jak na planie filmu wojennego. Pokój z piętrowymi pryczami, wyczytywanie nazwisk przez megafon (z akcentem niemieckim oczywiście), policjanci z psami chodzący po korytarzach. W takiej scenerii się znalazłam. System był taki, że ludzie, których nazwiska wyczytano, dostawali odmowę azylu, co oznaczało natychmiastowe opuszczenie obozu. W czasie mojego pobytu na obozowej kwarantannie, cała procedura była błyskawiczna. Decyzja zajmowała 2 – 3 dni. Polska stała się na tyle bezpieczna, że już nie przyjmowano z niej uchodźców, gdyż skończyły się prześladowania polityczne. Ci bardziej zdeterminowani i kreatywni próbowali wymyślać przekonujące – ich zdaniem – historie, które nie robiły na policji specjalnego wrażenia.
„Dobre” rady tych, którzy zmuszeni byli opuścić obóz.
Ci, którzy opuszczali onóz dawali nam „dobre” rady. „Pewnie o was zapomniano, nie macie na co czekać, bo i tak was odrzucą” – słyszeliśmy. Dwa tygodnie ciągneły się w nieskończoność, i kiedy już zaczynaliśmy wierzyć w to, że o nas zapomniano, nadeszła decyzja. Przyjęto nas, wraz z drugą parą młodych Polaków. Od tej pory oficjalnie rząd austryjacki rozpiął nad nami „finansowe skrzydła”…na długie 18 miesięcy.
Co się działo w czasie mojego azylu w Austrii? Może kiedyś o tym napiszę, bo rzeczywiście wydarzyło się parę zabawnych historii. Wspomnę tylko, że trafiliśmy do pokoiku w uroczym gasthaus – to taki polski motel – na austryjackiej wsi, który stał się naszym domem do momentu emigracji do wymarzonej Kanady.
Dwa tygodnie spędzone w obozie pozwoliły mi zetknąć się z „prawdziwymi” uchodźcami. Opuszczali swoje kraje w pośpiechu, często przemierzając pieszo wiele kilometrów, by dojść do granicy kraju, który gwarantował bezpieczeństwo. Dla wielu mieszkańców Ukrainy tym krajem była Polska. Pobyt w obozie – choć wiązał się z trudnym doświadczeniem – uwrażliwił mnie na drugiego człowieka. W obozie i potem w czasie pobytu w Austrii i w czasie lat mojej emigracji poznałam wiele kobiet, których historie przechowuję w pamięci. Jestem im bardzo wdzięczna. Wzbogaciły mnie jako człowieka, jako kobietę, która wracała do tych niesamowitych historii w chwilach, gdy emigracja dawała w kość.
To jest bardzo osobisty wpis. Jeśli uznasz, że jest ważny lub ciekawy, zostaw proszę komentarz. Z góry dziękuję!
Najnowsze komentarze